Dziwna była ta zima. Skończyła się formalnie kilka dni temu, aż oto nagle 30 marca A. D. 2020 obudziliśmy się spowici śniegiem, którego starczyło na tyle, żeby – pomimo dodatniej temperatury powietrza – utrzymał się przez większość dnia. A był to w zasadzie pierwszy śnieg, jeśli nie liczyć leżącego na górskich zboczach, który mogliśmy oglądać codziennie z okien naszego klasztoru. Pierwszy śnieg w mieście. Pierwszy śnieg tej „zimo-wiosny”.
Od niepamiętnych czasów jest w ludziach przekonanie, iż niezwykłe zjawiska pogodowe chadzają w parach z rozmaitymi nieszczęściami. Tak jest i w tym roku. Mamy epidemię COVID-19. Objęci zakazem wychodzenia na zewnątrz i w ogóle bardzo ograniczeni w działalności, sięgnijmy do kronik, żeby zobaczyć, jak to dawniej bywało w podobnych okolicznościach.
Jedna z większych epidemii w naszym rejonie miała miejsce pod koniec Wielkiej Wojny. Kronika klasztorna we wpisach ze stycznia 1918 roku notuje kolejne wadowickie przypadki zarażenia tyfusem plamistym.
Dnia 7 bm. umarła w tutejszym szpitalu powszechnym na tyfus plamisty nazaretanka s. Brunona, konwerska zgromadzenia obsługującego tenże szpital od samego jego założenia. Dziś zaś umarła na tę samą chorobę druga zakonnica tegoż zgromadzenia, s. Alojza, także konwerska, ta ostatnia po 2-tygodniowej, tamta zaś po kilkudniowej, krótkiej, ciężkiej chorobie. Również służąca szpitala, jeszcze 6 bm. zdrowa, dziś zaś, przez tamte zarażona tą samą chorobą, walczy ze śmiercią.
Kronika klasztoru Karmelitów Bosych w Wadowicach 1892-1921, opracował Czesław Gil, Kraków 2009, s. 356.
Był to ogólnie ciężki czas nędzy i głodu. Zmęczeni wojną ludzie chorowali i umierali. Oprócz tyfusu plamistego wielu z nich dopadało zwątpienie, przeradzające się w rozpacz. Dotyczyło to zwłaszcza wycieńczonych żołnierzy z tutejszego garnizonu. Wielu popełniało samobójstwa. Czytamy w zapisach kroniki z owych dni:
Głód i wszelka nędza dokucza wojsku tutejszego garnizonu już tak wielce, że to zaczyna skracać swoje cierpienie przez powieszenie się. Przed kilku dniami powiesił się jeden z nich na cmentarzu tutejszym na krzyżu grobowym, dziś zaś donoszą wieści, że znowu powiesiło się dwóch: jeden jednoroczniak w szkole żeńskiej, drugi w Kleczy; znowu jeszcze jeden w Zawadce, drugi w Frydrychowicach.
Kronika klasztoru Karmelitów Bosych w Wadowicach 1892-1921, opracował Czesław Gil, Kraków 2009, s. 356.
Oprócz nędzy i głodu bywały inne bezpośrednie powody samobójstw. Pod datą 21 stycznia czytamy:
W tygodniu między 13 a 20 bm. powiesił się dwa razy osiadły tu przed laty z Rokowa kowal, który dorobiwszy się majątku pokaźnego, pokochał kieliszek, w końcu i grę w karty, przy której nagle przegrał 70000 koron, wskutek czego próbował położyć swemu życiu koniec przez powieszenie się. Dwa razy powiesił się, lecz oba razy urżnięto powróz, na którym wisiał i przywrócono go do życia.
Kronika klasztoru Karmelitów Bosych w Wadowicach 1892-1921, opracował Czesław Gil, Kraków 2009, s. 357.
A wszystko to działo się – zgodnie ze wspomnianą wyżej prawidłowością – w scenerii nadzwyczajnych zjawisk pogodowych:
Od czterech dni panują niezwykłe, silne wiatry, formalne burze, szczególnie dziś (12) przed wieczorem powstała burza ze śniegiem, grzmotami i błyskawicami, nad Ponikwią zdawało się niebo (przez moment krótki) być otwartym. Ludzie jedni sądzą, że to wszystko wskutek wieszania się żołnierzy, drudzy zaś, że sąd boski niedaleko.
Kronika klasztoru Karmelitów Bosych w Wadowicach 1892-1921, opracował Czesław Gil, Kraków 2009, s. 356.
Zmarłych na skutek zarazy chowało się wtedy, ze względów sanitarnych, poza głównymi cmentarzami, w bezpiecznej odległości od domostw ludzkich i zabudowań gospodarczych. Samobójcom nie przysługiwała z kolei „poświęcona ziemia”, choć nie jest też prawdą, że z całkowitą pewnością odmawiano im prawa do zbawienia. Należało się modlić również i za tych, którzy targnęli się na swoje życie. Znana jest opowieść o świętym Janie Vianneyu (XIX w.), który, gdy pewien człowiek rzucił się z mostu do rzeki, tak pocieszał jego zapłakaną żonę: „Między mostem a wodą miał jeszcze dość czasu, aby prosić o Boże miłosierdzie”. Jednych i drugich polecano więc Bogu, pokładając nadzieję w Jego zbawczej Męce dokonanej na krzyżu, czego widocznym symbolem było miejsce pochówku – „pod Bożą Męką”.
Jest w Polsce wiele takich miejsc, skrywających głęboko w ziemi kości rozmaitych nieszczęśników. Dzisiaj są to najczęściej zarośnięte krzakami, zapomniane cmentarzyki „choleryczne”, choć nazwa tej strasznej choroby ma tutaj jedynie umowne znaczenie.
Ściśle rzecz biorąc, Bożą Męką nazywano figurę cierpiącego Chrystusa Pana lub po prostu zwyczajny krzyż. Z czasem nazwa ta zrastała się z samym miejscem, na którym po krzyżu lub kapliczce mogło nie być już śladu. Utrwaliła się też w języku. Istniało wyrażenie mówiące o śmierci szczególnie złego człowieka: „Niewart, aby go nawet pod Bożą Męką grzebano”.
Jest takie miejsce również w naszej okolicy, na obrzeżach Wadowic, administracyjnie należące do pobliskiej wsi Choczni. Przy bitej drodze pomiędzy polami, na niewielkim wzniesieniu, z którego rozciąga się rozległy widok na okolicę, wśród kępy drzew, znajduje się cmentarzyk, a przy nim kapliczka. Przez mieszkańców zakątek ten zwany jest Bożą Męką. Tak też jest oznaczany na mapach i w przewodnikach turystycznych.
Na dawnej austriackiej mapie topograficznej Galicji i Lodomerii, powstałej w latach 1779-1783 pod kierownictwem oficera sztabu Friedricha von Miega (zwanej potocznie „mapą Miega”) widnieje w tym miejscu symbol krzyżyka, mogący oznaczać zarówno krzyż przydrożny jak też kapliczkę. Biegł tędy wówczas Stary Gościniec, zwany również Drogą Sobieskiego, stanowiący aż do lat osiemdziesiątych XVIII wieku główny w okolicy trakt komunikacyjny ze wschodu na zachód lub odwrotnie. Właśnie przy Bożej Męce znajdowało się rozstaje – odchodziła stąd droga w dół do Choczni. Ludowa opowieść głosi, że kapliczka została ufundowana przez żonę kupca zamordowanego przez zbójców. Nie wiemy, czy jest to prawda, lecz wiemy, że faktycznie nie brakowało wtedy zbójców na szlakach komunikacyjnych.
Kiedy zaczęto chować tutaj zmarłych? Trudno to dzisiaj z całą pewnością stwierdzić. Wiadomo, że cmentarz istniał już w 1844 roku, gdyż zachowała się szkicowa mapka własności gruntowych sporządzona właśnie wtedy, na której jest on wyraźnie zaznaczony. Na ogół przyjmuje się, że pierwsze pochówki mogą pochodzić z roku 1831, jednakże nie jest wykluczone, że są one jeszcze wcześniejsze, nawet z początku XIX wieku. Z początkiem stycznia 1806 roku wybuchła bowiem w Choczni pierwsza wielka epidemia – febris putrida, czyli tyfus. Jej ofiar nie chowano już na starym cmentarzu przy kościele parafialnym, może więc grzebano je właśnie tutaj.
W ogóle wiek XIX obfitował w epidemie: 1806 – tyfus; 1830 – tyfus; 1831 – cholera, na którą w ciągu niespełna trzech tygodni zmarło w Choczni 49 osób, mniej więcej tyle, ile umierało normalnie podczas całego roku; 1847 – tyfus i czerwonka (bo nieszczęścia chodzą parami); 1849 – cholera; 1855 – cholera; 1856 – tyfus; 1867 – cholera (ostatni atak tej choroby w okolicy); 1871 – czerwonka. Pomiędzy nimi były jeszcze pomniejsze fale zachorowań na szkarlatynę i koklusz, dotykające dzieci. Prawdziwy pomór nastąpił pod koniec Wielkiej Wojny, kiedy to rozszalała się wielka epidemia grypy zwanej „hiszpanką”, a umierano wtedy również na inne schorzenia, jak choćby tyfus, o którym wspomina cytowana przeze mnie wyżej wadowicka kronika klasztorna.
Zmarłych chowano „pod Bożą Męką”. Miejsce to, oddalone od wsi, a jednocześnie dobrze z nią skomunikowane, doskonale nadawało się do tego celu. W XIX wieku wzniesiono tu murowaną kapliczkę typu „latarni umarłych” istniejącą po dziś dzień, choć pozbawioną już oryginalnych figur Chrystusa i świętych Pańskich, które znajdować się musiały w jej wnękach.
Ciała zwożono tutaj na wozach zaprzężonych w krowy (woły). Stąd też wywodziło się powiedzenie okolicznych mieszkańców: „Żeby cię krowami wozili”. Próbowano w nim zawrzeć całą nienawiść do bliźniego, któremu życzono jak najgorzej nie tylko na tym, ale i na tamtym świecie. Tak to wśród ludzi bywa.
Była jednak Boża Męka także – i może zwłaszcza – miejscem modlitwy za zmarłych, o czym świadczą i dzisiaj pojawiające się od czasu do czasu zapalone znicze, jak również ławeczka, na której można przysiąść na chwilę, by zmówić pacierz i pomyśleć o rzeczach ostatecznych.
W XX i XXI wieku staraniem tutejszej parafii kilkakrotnie porządkowano cmentarzyk. Postawiono nowe, metalowe krzyże w miejsce dawnych, drewnianych, po których nie pozostał już żaden ślad. Odnowiono kapliczkę, na której wmurowano tablicę następującej treści:
Ś. P.
Mieszkańcom Choczni
Zmarłym w latach 1831-73,
1918-22 z powodu cholery,
tyfusu i czerwonki
Boża Męka 2015 r.
Informacje na temat epidemii wyszperałem w Internecie. Korzystałem też z Encyklopedii staropolskiej Zygmunta Glogera. Fotografie własne.
Dziękuję Krzyśku, piękne zdjęcia i ciekawa opowieść.
Dziękuję, D.
Przeczytałem ze skupieniem. W Wadowicach byłem tylko raz, chociaż okolice aż poza Babią Górę mam dobrze obchodzone. Moja cioteczna Babcia miała chatkę pomiędzy Suchą i Grzechynią (grzeszna nazwa) u której spędzaliśmy wakacje jak mój Ojciec siedział w więzieniu 1949-1952.
Epidemie lat 1917 – 1920 mój Tata opisał w swoich wspomnieniach, który wiosną 1919 ukończył szkołę podchorążych 22 p.p. w Siedlcach potem jako szef kompanii w 222 pułku piechoty w 1920 chronił Polskę od strony Czechosłowacji.
Największym wrogiem żołnierzy wtedy były wszy. Ojciec też wtedy chorował – chyba na tyfus.
https://www.salon24.pl/u/almanzor/999378,rok-1918-we-wspomnieniach-mego-ojca