„Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki, albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło” (Mt 1, 20). Te słowa anioła Pańskiego, wypowiedziane we śnie do Józefa, warto zestawić ze słowami skierowanymi nieco wcześniej do Maryi: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga” (Łk 1, 30). W jednej i drugiej wypowiedzi słyszymy podobne wezwanie: „Nie bój się”.
A jednak naturalnym i właściwym odruchem człowieka stojącego w obliczu Bożych tajemnic jest bojaźń. Ma ona źródło w poczuciu dysproporcji między człowiekiem i Bogiem oraz w doświadczeniu własnej słabości, które podsuwa myśl: „Nie jestem godzien”. Bojaźń, o której mowa, nie ma nic wspólnego z pospolitym tchórzostwem. Ani Maryja, ani święty Józef nie byli tchórzami. Nie był również tchórzem Mojżesz, gdy zasłaniał twarz, stając przed ognistym krzewem, ani święty Piotr, proszący Jezusa w łodzi po cudownym połowie ryb: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5, 8). Nie byli oni tchórzami, lecz mieli w sobie tę niezwykle cenną, choć dzisiaj jakby nieco zapomnianą, cnotę – bojaźni Bożej.
Czym jest bojaźń Boża? Słowniki teologiczne definiują ją jako lęk człowieka wobec Boga wynikający z rozumnej konfrontacji małości stworzenia z wielkością Stwórcy i możliwości obrażenia Boga. Stanowi ona składową część cnoty miłości i jest uczuciem szacunku należnego Bogu. Brak bojaźni Bożej prowadzi do lekkiego traktowania spraw Bożych i życia duchowego w ogólności. Skutkiem braku wspomnianej bojaźni są między innymi niektóre symptomy obserwowanego dzisiaj kryzysu wiary, takie jak: brak poszanowania dla miejsc świętych i świętej liturgii, świętokradzkie przystępowanie do Komunii Świętej (w stanie grzechu ciężkiego, bez zachowania nakazanego postu, czy też bez należytego skupienia), korzystanie z sakramentu pokuty bez szczerego postanowienia poprawy, wymawianie imienia Bożego bez uszanowania, zaniedbanie praktyki adoracji i wiele innych.
Tylko człowiek prawdziwie Bojący się Boga może doświadczyć niezwykłej i pokrzepiającej radości płynącej z Bożego wezwania: „Nie bój się”. Wówczas ludzkie uczucie bojaźni przemienia się w postawę adoracji i dziecięcej ufności. Bojaźń Boża jest koniecznym warunkiem przeżycia prawdziwie głębokiej relacji z Bogiem – relacji przyjaźni, zaufania, a wreszcie pełnego zjednoczenia. Do takiej relacji jesteśmy powołani, nie jest ona jednak naszym prawem, nie należy się nam, lecz dopuszczenie nas do niej stanowi przywilej Boga.
Dzisiaj jednak wiele zjawisk i postaw obecnych w społecznościach, w których żyjemy, a także w Kościele i we wspólnotach chrześcijańskich, nie sprzyja kształtowaniu w nas cnoty bojaźni Bożej. Przenikliwą diagnozę tego zjawiska postawił prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, kardynał Robert Sarah w swojej książce-wywiadzie Wieczór się zbliża i dzień się już chyli (2019), gdy wypowiedział się na temat zaniku poczucia sacrum: „Poczucie sacrum znajduje […] wyraz poprzez wszystkie progi, wszystkie przegrody, jakie otaczają i chronią święte rzeczy: kościół, prezbiterium, ołtarz, tabernakulum. Dzisiaj w wielu miejscach wszystko jest dostępne dla wszystkich. Usunięto symboliczne granice, takie jak balustrada, która otaczała prezbiterium kościoła, schody, które otaczały ołtarz. W konsekwencji wszystko staje się wspólne, wręcz profanum. Odrzucając obecność sacrum w naszym życiu, stwarzamy świat jednolity i pozbawiony głębi, świat spłaszczony. Staje się nam obojętne, gdzie sprawowana jest Msza Święta, w kościele czy w jakiejś sali widowiskowej. Czy odprawiamy na poświęconym ołtarzu, czy na zwykłym stole. Jakże w tych warunkach moglibyśmy przeżyć doświadczenie opisane przez psalmistę: „I przystąpię do ołtarza Bożego, do Boga, który jest moim weselem” (Ps 43, 4).
Odnowienie w sobie właściwego stosunku do rzeczy świętych, do znaków, poprzez które przekazywana i kształtowana jest wiara, do języka, będącego narzędziem komunikowania, ale też sposobem naszego myślenia o sprawach duchowych – myślimy wszak językiem – jest dzisiaj szczególnie pilną potrzebą. Jeżeli ten właściwy stosunek utracimy, nasza wiara szybko zostanie pozbawiona swego rodzaju spoiwa, dzięki któremu trwa w nas i może być dla nas oparciem.
Najlepszym lekarstwem jest z pewnością powrót do modlitwy, zwłaszcza do milczącej adoracji, która uczy pokory wobec Boga, a jednocześnie pozwala doświadczyć niezwykłej miłości, którą zostaliśmy obdarzeni. Tylko trwając w tej postawie mamy szansę usłyszeć skierowane do nas przez Boga słowa, podobne do tych, które usłyszała ongiś Maryja, święty Józef i wielu innych świętych: „Nie bój się”.